ŹRÓDŁO CHROBREGO

W Lądku-Zdroju nazwy niektórych z zabytkowych obiektów, po wojnie przechrzczono na polskie, nierzadko propagandowe. Dzisiaj wracają do swych mian pierwotnych. Oczywiście niedorzecznością byłoby górę Dzielec wołać po staremu „Bismarckkoppe”, ale już źródło „Marianna” właściwsze jest niż „Dąbrówka”, a „Albrechtshalle” brzmi nawet intrygująco. O ile zatem dobrze jest, że nazwy pewnych obiektów wracają do korzeni, o tyle co do innych, to nowe nazwy przyrosły już i raczej nie zostaną zmienione.

Z nieskrywaną przyjemnością zaprezentujemy Wam w tejże chwili jeden z takich właśnie obiektów a mianowicie źródło „Chrobry”. Czym kierowali się polscy osadnicy zmieniając w latach 40-tych zeszłego stulecia nazwę źródła z „Łąkowego” na „Chrobry”? Po prawdzie nasi nie tak dawni przodkowie chcieli nie tyle wymazać wielowiekową obecność niemiecką na Ziemiach Odzyskanych, co za wszelką cenę udowodnić historyczne prawa Polski do tych terenów. O ile jednak weźmiemy Wielkopolskę, trochę Pomorze Zachodnie, a nawet chwilowo Dolny Śląsk, a raczej Śląsk, który onegdaj był jeden, to i owszem, trochę Polacy porządzili tymi terenami, w sam raz ze dwa latka około roku tysięcznego. Ziemia Kłodzka w ponad tysiącletnim okresie swojej historii pisanej nigdy nie była częścią ani Śląska, ani Moraw, ani też Bohemii. Wprawdzie w 1816 r. Prusaki włączyły Ziemię Kłodzką w granice prowincji śląskiej, ale gdybyśmy do 1945 r. wzięli mieszkańca Hrabstwa Kłodzkiego na przesłuchania, to za żadne skarby nie przyznałby, że on Ślązak jest, czy jakiś inny prowincjał. Na koniec tej dygresji tyczącej tożsamości mieszkańców Ziemi Kłodzkiej pragniemy Państwu zakomunikować, że kolejne pokolenia urodzonych tutaj Polaków wysysają z mlekiem matek poczucie tożsamości mieszkańca Hrabstwa Kłodzkiego, który z dumą akceptuje i pielęgnuje wielokulturową historię jego ojczyzny. A, jak sami słyszycie, mamy się czym chwalić!

Źródło „Chrobry” wzięło swą nazwę od pierwszego króla Polski. Sam Bolesław I Chrobry nie otarł się nawet o Lądek-Zdrój, ale faktycznie, za jego panowania przez krótkie mrugnięcie okiem Ziemia Kłodzka była polska. Nazwa ta w jakiś sposób pasuje wszakże do naszego źródła. Czort go wie, może wspólny jest tutaj fakt, że Chrobry rządził tysiąc lat temu, słowem, naprawdę bardzo dawno temu, zaś woda ze źródła jego imienia pod względem zapachu jak i patyny, którą ujęcie okrasza, zdaje się być podobnie w latach zaawansowana. Tym samym jednak picie jej jest czerpaniem z krynicy historii, a zdrowie przy tym przynosi i dobrą kondycję, więc kto nie spróbuje, nie będzie miał siły, ani ochoty iść dalej.

MOST „ŚW. JANA”

Jak sądzicie: czy św. Jan od tego mostu i św. Jan Nepomucen to ten sam święty? Dzisiaj, w dobie internetu nietrudno było wyliczyć, że znamy równo 90-ciu świętych Janów. Z pominięciem trzech z nich reszta ma jakieś przydomki, a to Jan Chrzciciel Wu Mantang, a to Jan od Krzyża, to znowu nasz polski Jan Paweł II, a wreszcie Jan Nepomucen. Patronem mostu jest Jan bez przydomka, wydaje się być jednak pewne, że idzie o Jana Nepomucena, ponieważ most nasz przypomina most św. Jana w Kłodzku, którego z kolei podobieństwo do słynnego Mostu Karola w Pradze jest raczej bezsporne. W efekcie docieramy nad Wełtawę, co natomiast stało się nad Wełtawą? Z rzeką tą związana jest historia życia Jana Nepomucena, a raczej tragiczny jej finał.

Nasz święty, wołany też Nepomukiem, żył w latach 1350 – 1393 w czeskiej Pradze, gdzie był prezbiterem, czyli księdzem w katedrze św. Wita, Wacława i Wojciecha na Hradczanach. Jeszcze nieświęty Jan pociągnął 43 lata na Ziemi, co daje niezły wynik, gdy weźmiemy pod uwagę, że średnia długość życia w XV-wiecznej Europie wynosiła 28 lat. Tak czy inaczej mógłby jeszcze przez szereg lat zawyżać średnią człowieka wieków średnich, pojadając syto, gasząc pragnienie winem, odprawiając sakramenty i wygłaszając żarliwe kazania, ale na jego drodze pojawił się problem: niejaka Zofia Bawarska. Nie zrozumcie tego źle – Zofia Bawarska nie była jakąś białogłową, której nasz Nepomucen oddałby wierne serce. Była królową Czech i Niemiec a, co gorsza, żoną Wacława IV Luksemburskiego, lawiranta politycznego, i wielkiego zazdrośnika. Jan Nepomucen był spowiednikiem królowej Zofii.

Jak niesie historyczna fama, pewnego razu król Wacław IV wziął Nepomucena na mocniejsze spytki dotyczące tematów i treści, z których spowiadała mu się żona Zofia. Nasz święty poszedł jednak w zaparte i nie chciał pisnąć ni słowa, zasłaniając się tzw. tajemnicą spowiedzi. Rozwścieczyło to króla tak bardzo, że kazał księdza torturować, a potem utopić w Wełtawie. No, nie jest to jedyna wersja opowieści tyczących żywota Nepomuka, ta jednak zdaje się najciekawsza. Co zaś do legendarnego cudu, którego dokonać musi każdy uświęcony, to utrzymuje się, iż w 1719 r. otwarto jego trumnę, w niej zaś znaleziono sczezłe truchło świętego, w którego czaszce odkryto nienaruszony zębem czasu język. Ładna historia, prawda?

Most św. Jana wybudowano w 1565 r. z kamienia łamanego, a jako lepiszcza użyto, zamiast wapna, białka kurzych jaj i piasku. Podobnie jak w przypadku kłodzkiego mostu świętego Jana. Nasz mostowy Nepomucen pochodzi z 1709 r., a jego autor nie jest ustalony, wiemy za to, że jego ostatnia restauracja odbyła się w 2013 r.

POMNIK „ŚW. TRÓJCY”

Było to na chłodnym jeszcze przednówku, choć śniegi już zeszły z ulic grodu i połaci okolicznych łąk. Jedynie wierzchołki wyższych gór bielały ciągle, ale już matowo. Minął zaledwie tydzień od Wielkanocy Roku Pańskiego 1739, kolejnego spokojnego roku pod panowaniem cesarza Karola IV Habsburga. Od trzech dni nieustannie dął od Śnieżnika wiatr wiosenny, duszny, dławiący, ten, który wielu już przyprawił o szaleństwo, karząc im się wieszać lub na inne metody iść ku samounicestwieniu.

Wtorek 7 kwietnia był dniem spokojnym. Wietrzysko dmuchało nieustannie, szkody przy tym nie czyniąc jednak żadnej, albowiem mieszczanie nie zrezygnowali jeszcze z zimowych rynsztunków. Nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić tego wieczoru.

Nie poznaliśmy przyczyn zarzewia ognia, nie wiemy jak powstała skra pierwsza, kto ją wzniecił, zaprószył z niej czerwonego kura. Mieszkańcy grodu spali już, gdy rozległy się dzwony. Wszystko stało się tak szybko, że nim do akcji wkroczyła straż ogniowa, pożar ogarnął już całą kamienicę sąsiadującą przez ulicę z domem mistrza Klahra i z pomocą wiatru smagać zaczął przyległy budynek. Do akcji gaszenia stanęli wszyscy zdolni do działania mieszkańcy lądeckiego Rynku. Na nic jednak zdał się cały zapał i dobre chęci mieszkańców Lądka – podżegany przez fen ogień strawił dwie pierzeje: południową i wschodnią, ale też ratusz, z którym spłonęło archiwum miejskie. Straty były przeogromne, mimo tego mieszkańcy dziękowali Bogu, że nie spłonęło całe miasto. Jak olbrzymia była ich wdzięczność niech świadczy fakt, że zaraz po klęsce radca Antoni Reichel zjawił się w pracowni naszego mistrza Klahra i zlecił mu projekt i wykonanie figury wotywnej św. Trójcy, którą teraz podziwiamy.

Tym razem, opowiadając o kolejnym arcydziele naszej architektury, odejdźmy od reguły ignorowania detali oglądanego obiektu. Widzimy zatem otoczony bogato zdobioną balustradą pomnik wysokości siedmiu metrów, który składa się z szerokiego cokołu i osadzonej na nim kolumny. Przy czym da się zauważyć, że poziome przekroje obu części pomnika zbliżone są do kształtu trójkąta, co koresponduje z jego trynitarnym charakterem. Nieobznajomionym i innowiercom wyjaśniam, że słówko trynitarny odwołuje nas do kościelnego dogmatu uznającego istnienie Boga Jedynego w Trzech Osobach: Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego. Wprawdzie nasz pomnik nie wyraża idei trynitaryzmu bezpośrednio, jest ona za to widoczna w podziale jego elementów. Najważniejszą postacią jest tutaj figura Maryi Immaculaty, którą otaczają dwa poziomy świętych po trzech w każdym. Na poziomie niższym mamy: św. Łukasza Ewangelistę, patrona malarzy, artystów i lekarzy; św. Jana Ewangelistę, opiekuna aż 27 profesji, w tym teologów, pisarzy i aptekarzy oraz św. Antoniego Padewskiego, orędownika rzeczy i ludzi zagubionych, protektora małżeństw i narzeczonych. Na poziomie wyższym widzimy: św. Joachima, patrona rodziców i dziadków, św. Annę, matkę Maryi i św. Józefa, oblubieńca Maryi, patrona cieśli, drwali i rzemieślników. Jedynym świeckim elementem pomnika jest chronostych – tablica donatora obelisku.

Twórcą tej wspaniałej rzeźby jest Michał Klahr Starszy, to ostatnie dzieło życia tego mistrza śląskiego baroku i zarazem jedna z nielicznych rzeźb, które stworzył w kamieniu i które posiadają tak duże rozmiary.

CKIR

Na dobrą sprawę uznać by można, że plac Staromłyński jest – obok lądeckiego Rynku – drugim zabytkowym centrum miasta. Wystarczy wyliczyć budynek dawnej słodowni i browaru miejskiego z 1567 r., kościół – a w zasadzie jego zgliszcza – parafii ewangelickiej, sięgający korzeniami do roku 1848, stojący przed nim pomnik ku czci Marianny Orańskiej z 1866 r. i wreszcie dzisiejszy dom kultury z 1886 r.

Pierwsze, co rzuca się nam w oczy gdy idziemy po drugiej stronie rzeki, to bryła Centrum Kultury i Rekreacji. Obiekt oddano do użytku we wrześniu 1886 r., jako siedzibę Królewskiej Preparandy Nauczycielskiej, czyli seminarium nauczycielskiego. Spójrzcie w głąb podwórca, a dostrzeżecie jeszcze budynek niewielkiej sali gimnastycznej, który łączył się z dzisiejszym domem kultury nieistniejącym już boiskiem sportowym. W 1925 r. szkoła nauczycielska została zamknięta, nie zmieniła jednak edukacyjnego przeznaczenia, ponieważ działała tutaj tzw. realschule. Później – od połowy lat 30-tych zeszłego stulecia – notuje się mało chlubny okres życia tych murów: urzędowali w nich członkowie miejscowego zarządu przestępczej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, mówiąc krótko NSDAP. Epoka powojennych dziejów budowli to ponownie okres wykorzystania jej jako szkoły, najpierw jako liceum ogólnokształcącego, a później szkoły podstawowej. Od roku 1961 rozpoczęła się natomiast historia jej kulturotwórczej roli w życiu społecznym gminy.

W dzisiejszym Centrum Kultury i Rekreacji, obok typowych form jego działalności, funkcjonuje również biuro Informacji Turystycznej i Biblioteka.